Szukam pracy, znów... to znaczy w sumie jeszcze nie szukam, kończę pracę magisterską wciąż i tylko na niej chce się obecnie skupić (po to przecież rzuciłem ostatnią robotę), ale zaczynam rozglądać się ponownie po rynku pracy IT, patrząc jak się zmienił, próbuję ocenić jego stan obecny. Byłem na dniach pracy IT na Politechnice Wrocławskiej, odwiedziłem kilka portali pracy oraz stron społecznościowych (jdn.pl, rubyonrails.pl) i szperałem trochę po usnecie.
No i jak wygląda sytuacja na rynku? Wciąż jest dobrze, to znaczy hmm dobrze dla nas pracowników, pracodawcy też tak źle nie mają, ale głód na rynku jest wyraźny i pracę można znaleźć praktycznie od razu. Pamiętam jak kilka miesięcy temu wysłałem w niedziele wieczorem kilkanaście CV do różnych wrocławskich firm IT, a już w poniedziałek rano dzwonił do mnie człowiek z HR'u i rozmowę telefoniczną zaczął od zdania "Czy Pana oferta jest jeszcze aktualna?". Wtedy wydawało mi się to śmieszne (w sensie byłem w szoku!), zwłaszcza, że gdy dwa lata wcześniej szukałem pracy w UK w czasie wakacji, dzwoniąc do potencjalnych pracodawców na telefon z ogłoszenia, zawsze zaczynałem od zdania "Is this job offer still available?".
Dziś (stan 30 kwietnia 2008) sytuacja na rynku jest dla mnie normalna i już tak bardzo nie dziwi. Z drugiej strony zastanawiam się czy jest to rzeczywiście, aż taka idylla, jak niektórym się wydaje. To, że obecnie pracodawcy biorą do pracy "wszystko co dotknęło kiedyś klawiatury" (cytuje tutaj pozostającego anonimowym headhuntera z warszawskiej firmy IT) nie musi nam znów tworzyć aż tak różowej sytuacji. Bo biorą wszystkich, biorą ludzi kończących profile matematyczne czy fizyczne i przekwalifikują ich na programistów. A jak biorą wszystkich, to czy obchodzi ich w ogóle co umiem, co sobą reprezentuje? Po co było się tyle kształcić (poza oczywiście własną ambicją) skoro nijak mogę to teraz "sprzedać"?
Oczywiście mocno tu przesadzam, bo po pierwsze teoria polskich menedżerów, że dowolnego programistę można zastąpić skończoną liczbą studentów, powoli odchodzi do lamusa. Po drugie to co sobą reprezentuje jednoznacznie przekłada się na moje korzyści materialne. Pracodawca szybko wychwytuje w gronie nowo zatrudnionych, tą grupkę osób, która jest coś warta i wtedy pojawiają się podwyżki, premie i tak dalej. Ale czy na pewno jest to coś czego oczekujemy? Idąc do określonej pracy, nie wiem czy tak naprawdę pracodawca mnie chciał, bo akurat potrzebował takiego programisty jak ja czy też może po prostu brał "wszystko co dotknęło kiedyś klawiatury". Tworzy się sytuacja, że tak naprawdę ja nic nie wiem (trudno mi ocenić jak będzie wyglądała moja praca w tej firmie), ani pracodawca nie wie nic (z kim on ma w ogóle do czynienia).
I w ten magiczny sposób dochodzimy do sedna sprawy. Wielkiej, ogromnej niewiadomej, jak panuje na naszym rynku. Spójrzmy tylko na oferty pracy. Niby taki głód, a każda jest kopią poprzedniej. To się po prostu robi zabawne czytając po raz kolejny jedną i tą samą ofertę. Zabawne było dla mnie do tego stopnia, że prototypowałem podręczną aplikację cenną dla każdego pracodawcy na rynku IT. Typowy use case korzystania z takiej aplikacji wyglądałby następująco:
Wypełniamy kilka podstawowych informacji o naszej firmie "Lambada Uhahah Software". Wiadomo jesteśmy wiodącą firmą na rynku (żaden tam startup), liderem w swojej branży, a że nie prowadzimy ousourcingu szukamy pracowników do pracy w oddziale naszej firmy.
Wymagania, cóż, oczywiście zaznaczamy każdą technologię używaną w naszym projekcie. Nie ważne, że mamy designerów, administratorów i programistów, nowy kandydat powinien znać wszystkiego po trochu. Potem jeszcze zaznaczyć kilka standardowych checkboxów (nie zapomnieć o studentach!!) i jesteśmy prawie gotowi.
Wynagordzenie oferujemy oczywiście godziwe, dzięki Bogu nie musimy podawać jakie. Poza tym zespół jest młody (ludzi po trzydziestce pakujemy w worki foliowe), ambitny, inteligentny i cały czas rozwija się zawodowo.
Na końcu klikamy przycisk generuj i po chwili naszym oczom pojawia się piękna oferta pracy, którą możemy spotkać praktycznie wszędzie!
Ktoś może zadać pytanie "No ok, ale czemu to jest aż TAKIE złe?". Odpowiedź jest prosta, ponownie jedna wielka niewiadoma. Czytam oferty pracy i w sumie każda jest taka sama, mógłbym dowolnie podmienić nazwy pracodawcy w ofertach i nie wiem czy ktokolwiek (włącznie działem kadr) by się nie zorientował. Więc jak ja mam teraz cokolwiek wybierać? Skoro jest taki głód na rynku, czemu te oferty nie wykrztuszą z siebie coś więcej? Monotonia jest tak wszechobecna, że napisanie w nagłówku "AAAAAAAAAAAAAAAAAAA maaaatkkooo, developerów szukamy!" już by jakoś tą ofertę wyróżniło. Jak ja, jako przyszły pracownik mam zobaczyć, co fajnego jest w tej mojej potencjalnej przyszłej pracy, co ją wyróżnia wśród innych, skoro oferta pracy mówi mi wyraźnie, że nie wyróżnia jej nic?
A przecież taka sytuacja jest nie korzystna dla obu stron! Ja poświęcę swój czas przychodząc na rozmowę, dowiem się w końcu szczegółów, których na ofercie pracy nie było i okaże się, że to jednak praca nie dla mnie, albo pracodawca dojdzie do wniosku, że ja jestem zbyt słaby, żeby pracować w jego firmie. Obaj straciliśmy niepotrzebnie czas, pracodawca dodatkowo pieniądze, bo przecież proces rekrutacji kosztuje. A przecież można naprawdę inaczej. Ostatnio przeglądając portal workingwithrails.com, natknąłem się na taką ofertę pracy. Na sam początek czytam:
Tired of people questioning Rails scalability? We're one of the largest Rails clusters in the world and with your help, in the next few months, we intend to make it the world's largest.
A FEW STATS:
300M page views/month
2500 MySQL QPS
Na dobry początek wystarcza, żeby mnie zaciekawić. Po prostu przykuwa mój wzrok. Potem jeszcze zwykłe dane dotyczące oferty, ale napisane w sposób ciekawy, który czasami wręcz bawi
We are looking to hire at least 4 rockstar Ruby/Rails engineers in the very near future, like yesterday.
I na prawdę, aż chce się człowiekowi tam pracować!
Kolejną kwestią jest sprawa oferowanego wynagrodzenia. Temat po prostu tabu. Miałem okazję czytać na forum rubyonrails.pl bardzo ciekawą dyskusję na ten temat, która pozwoliła mi uświadomić sobie kilka spraw i pewną opinie w tej kwestii wyrobić.
O ile na zachodzie podawanie widełek płacowych przez pracodawców (choćby bardzo szerokich) jest normą, o tyle u nas w Polsce jest to fikcja - zjawisko na tyle nie spotykane, że jak już się jakaś tego typu oferta zjawi, to Discovery Channel wysyła całą ekipę, żeby filmować ten ewenement. Jeśli spojrzymy na to ze strony pracodawcy, spróbujemy wczuć się w jego skórę, wydawać by się mogło z pozoru, że rzeczywiście widełki mogą przysporzyć sporo kłopotów:
* Widełki to fikcja, istnieje w nich tylko wideł, czyli wartość graniczna. Nadaniel pisze:
Zalozmy, ze firma wycenia taka osobe na 4-7 tys. Wyobraz sobie teraz, ze przychodzi kandydat do takiej firmy, po przeczytaniu ogloszenia (z widelkami) i firma pyta go - ile chce zarabiac? Wszyscy wiemy co powie - 7 tys. Jezeli firma wycenia go na 5 tys. to z pracownikiem sie nie dogada - wszyscy na tym straca. Z drugiej strony - jezeli firma powie kandydatowi, ze wycenia go na 5 tys, a on wie, ze maksymalna stawka wynosila 7 tys. - bedzie sie targowal albo poczuje sie niedowartosciowany.* Pracownik musi mieć wymierną wartość, co przy startupach może być problemem. Z bardzo obszernego wpisu Bartosza czytamy:
Firmy w fazie start-up mają ograniczony dostęp do kapitału i nie mogą pozwalać sobie na opłacanie kadr, które na siebie nie zarabiają. Taki pracownik musi zarobić na siebie i dołożyć swoją cegiełkę do utrzymania firmy. Ich rentowność może być różna - jest zmienna w czasie. Często płaci im się minimalną kwotę za jaką będą skłonni pracować, zakładając, że zostanie to zrekompensowane, kiedy firma odniesie rynkowy sukces. Że docelowo wynagrodzenia pójdą w górę.* Poufność informacji, że niby wszystko tajne. Cytując znów Bartosza:
Poufność informacji, tak w wymiarze wewnętrznym (bo może się wydać, że nowemu pracownikowi proponujemy na starcie więcej niż ma stary członek załogi), jak i zewnętrznym (konkurencyjność płacowa, wizerunek).I w sumie myślę właśnie, że tu jest pies pogrzebany. Ale nie w takim aspekcie do końca jak to przedstawił Bartek. Pamiętam jak pół roku temu kolega poszedł do pracy i równocześnie niemalże w pracy tej zaczął pracować inny chłopak. O ile mój kolega wynegocjował sobie normalne warunki (znając sytuację na rynku, wiedział o jaką pensję może walczyć) o tyle ten drugi chłopak rozgarnięty w temacie był mniej i przyszedł do firmy z prośbą o przyjęcie go na praktyki. Ostatecznie obaj (zarówno mój kumpel jak i ten chłopak) pracowali nad jednym projektem, na zbliżonych wymaganiach, przy czym mój kolega dostawał za to wynagrodzenie, a tamten chłopak pracował na darmowych praktykach przez trzy miesiące. Sprawa oczywiście wyszła przy piwie i była niezła chryja. Na wspomnianej dyskusji na forum, można poczytać o większej ilości tego typu przypadków.
Pytanie pozostaje otwarte, czy jest naprawdę aż tak źle? Nie dostajemy w ofertach pracy widełek z powodu zwykłej pazerności pracodawców? Zaoferuję 2k, chcieliście płacić 5k, ale nic nie powiecie? Mam nadzieję, że wspomniana przeze mnie sytuacja jest tylko ewenementem, ale z drugiej strony, czasami się zastanawiam czytając coś takiego:
Ostatnio rozmawiałem z kolegą, który pracował w pewnej krakowskiej firmie. W momencie gdy dostał ofertę z innej firmy, ta poprzednia była w stanie mu zaoferować 50% (sic!) podwyżkę, chociaż do tej pory nie chcieli mu dać jakiejkolwiek.Ale załóżmy, że pracodawca nie jest z gruntu zły :) Nie uwzględnia widełek płacowych, bo uważa, że ogranicza mu to pole manewru, negocjacji płacowych w czasie rekrutacji. Wiąże ręce i generalnie jest bleee. Pytanie pozostaje tylko otwarte, czy rzeczywiście tak jest? Przecież,gdyby widełki były takie złe, już dawno nie widzielibyśmy ich w ofertach pracy z UK.
Trzeba zrozumieć pracodawce, nie chce mieć związanych rąk, nie chce przepłacić za programistę. Ale z drugiej strony, nas potencjalnych pracowników, zwykle i tak interesują górne granice widełek, dlatego te dolne można ustawić dowolnie nisko. Wtedy przy negocjacji płac, pracodawca ma dużą swobodę negocjacyjną, płaca jest skorelowana z umiejętnościami potencjalnego pracownika. Idąc na rozmowę o pracę, gdzie widełki podane były 3k - 7k, a pracodawca oferuje mi 3.5k sprawa jest jasna. Po pierwsze wiem, że ok, może jeszcze nie jestem tak dobry, aby dostać te 7k, ale wraz z doświadczeniem w tej danej firmie taka płaca jest możliwa, dwa sam wiedziałem jakie były widełki, idąc na rozmowę, wiedziałem, że mogłem się też i 3k spodziewać.
I tym sposobem wracamy do początku dyskusji. Nikt w takim układzie nie traci czasu i pieniędzy. Ja idąc na rozmowę, wiem konkretnie ile mogę dostać. Nie będzie sytuacji, że spędzam na rozmowie kwalifikacyjnej 2 godziny, żeby na końcu z racji niezadowalających warunków płacowych, zrezygnować. Pracodawca z drugiej strony wie, że osoby które pojawią się na rekrutacji, wiedzą czego się mogą spodziewać. Nie będzie niespodzianek, zaskoczenia. W czasie rozmowy można skupić się na weryfikacji wiedzy potencjalnego pracownika, sprawy finansowe są (przynajmniej w małym stopniu) ustalone. To się po prostu wszystkim opłaca!
Podsumowując chciałem zaznaczyć, że ja się nie chce wypowiadać autorytarnie. Sam firmy (przynajmniej jeszcze ;) ) nie prowadzę, moje doświadczenie na rynku IT jest wciąż małe. Z jakiegoś jednak względu te oferty pracy na zachodzie mogą wyglądać ciekawiej, coś powoduje, że tamtejsi pracodawcy określają widełki płacowe. Coś jest na rzeczy!
Powyższe moje wywody, to tylko pewna próba ogarnięcia tego wszystkiego. Może za rok będę moje przemyślenia weryfikować, bogatszy o nową wiedzę. Wiem jedno, od czasu dyskusji na rubyonrails.pl, pracodawcy RoR coraz częściej zaczynają podawać widełki cenowe. Rails'y wyznaczają można powiedzieć pewne nowe trendy, ścieżki w świecie IT (choć w Polsce wciąż topornie ;) ). Może u nas lokalnie przyczynią się też do zmiany podejścia ze strony pracodawców? Czas pokaże.
5 komentarzy:
ciekawe, ciekawe - aż przejrzałem oferty - rzeczywiście, netowe oferty wyglądają jak mówisz :P - wcześniej nie spotkałem się z problemem, jako, że u nas na wydziale są wywieszane oferty na analogowych tablicach korkowych i w co najmniej 70% firm podawane są wynagrodzenia, co więcej, zazwyczaj oferty sa jako tako przygotowane. Nie wiem, może to kwestia naszego lokalnego rynku pracy ?
Możliwe, ze lokalnego rynku pracy. Ja musze powiedziec ze sytuacja po woli sie poprawia, ale bedac ostanio na targach paracy organziowanych na Politechnice Wroclawskiej, moze dwie firmy miały oferte odbiegajacej od standardowego mlodyzespul - atrakcyjnewarunki - ciekaweprojekt y- milewidzianistudenci
Elegancka aplikacja - patrząc na ogłoszenia o pracy to wielu pracodawców na pewno by skorzystało hehehe
Pozdrawiam
Ciekawe, ciekawe - ale spójrz na to z drugiej strony: ile firm przeczytałoby do końca CV, które odbiega od standardu? Ja kiedyś takie wypociłem i jestem w firmie, która to widocznie przeczytała :) ale odbieganie od standardu może być uznane jako żart lub: jejciu, ŚWIR jakiś pisze do nas - nie dzwoń nawet do niego!
@anonimowy: chyba nie przeczytales mojego posta do konca i rzuciles okiem na obrazki ;) aplikacja (prototyp ;) ) byla zrobiona dla pracodawcow (pisanie ogloszen) a nie dla pracownikow (pisanie CV)
pozdrawiam
Prześlij komentarz