Mamy już wśród znajomych taką "świecką tradycję", że w każdy długi weekend majowy wyjeżdżamy odpocząć na Mazurach. Nie zależnie od egzaminów, projektów i innych zobowiązań rodzinno-zawodowych.
W tym roku się jakoś wszystko popsuło. Zaczęło się od tego, że przerażony lekko perspektywą nieukończonej pracy magisterskiej, musiałem odpuścić wyjazd (dopuszczałem tylko kilkudniowy wypad, na zasadzie wpaść, naniuchać się powietrza i wypaść). Potem drugi skipper zwichnął nogę, wcześniej ktoś tam marudził, że rok temu padał w maju śnieg (bo w sumie padał ;) ) i wszystko jakoś rozeszło się po kościach. Wyjazd się nie odbył.
Od kilku dni ze smutkiem patrze na piękną majową pogodę i żałuje, że znów nie ma mnie tam gdzieś pomiędzy Rynem a Starymi Sadami... I dziś miła niespodzianka, bo przeglądając statystyki bloga zobaczyłem, że odwiedziła mnie osoba z Giżycka! Heh, ja nie odwiedziłem Mazur, za to Mazury odwiedziły mnie :) Jak to mówią angole "for what it is worth" :)
Pozdrawiam serdecznie tą osobę kimkolwiek była, zwłaszcza, że przeklikała kilka stron mojego bloga, czyli też się u mnie podobało ;). Gratuluje wszystkim którzy mieli jaja i pomimo wszelkich zobowiązań pojechali odpoczywać w wolny weekend. Ja dałem dupy, obiecuję poprawę :).
Ps. Zdjęcie na górze z maja 2006 roku, gdzieś pomiędzy jedną szantą a browarem
niedziela, 4 maja 2008
Prawie jak na Mazurach...
Tagi:
personalne niebanalne,
wakacje
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
hihi, siemka Pawel :) tak sobie czytam i czytam...2008 Gizycko, maj..to chyba jednak nie bylam ja..a teraz pozdro z Gdanska - prawie jak z Mazur ;)Ula
Prześlij komentarz